Firmy oferujące przewóz osób dotują biznes w Polsce, by zdobyć jak największy kawałek rynku. Tracą korporacje taxi. Ale to wkrótce może się zmienić.
Cenowa wojna o polskiego pasażera nabiera rumieńców. Taxify ścięło ceny o 50 proc. Teraz mytaxi przygotowało odpowiedź – w środę wprowadziło nową usługę, tzw. ride sharing. Dzięki temu pasażer może współdzielić przejazd taksówką z innym klientem, zabranym po drodze. W efekcie rachunek dzielą między siebie. To – jak tłumaczy Krzysztfo Urban, dyrektor zarządzający mytaxi w Polsce – oznacza, że przy wydłużonym średnio o 5–7 minut kursie pasażerowie zaoszczędzą po ok. 40 proc.
Warszawa jest pierwszym miastem w Europie, w którym mytaxi ruszyło z tą ofertą. Liczy, że złapie na nią najmłodszą grupę klientów (przed 30. rokiem życia). Firma zakłada, że ride-sharing będzie stanowić nawet o 30 proc. przewozów świadczonych przez mytaxi w stolicy. Plan zakłada wejście z ride-sharingiem również do Trójmiasta i innych aglomeracji w Europie.
Promocyjne cenniki
To już kolejna akcja mytaxi, która ma odbić pasażerów korporacjom i innym aplikacjom. Wcześniej przez wiele miesięcy spółka oferowała kursy 50 proc. taniej, a ostatnio proponuje za każdy pełnopłatny przejazd drugi kurs gratis. Trudno się dziwić, że przy takiej polityce działalność w Polsce nie jest rentowna. Ale na tym etapie nie o to chodzi. Alex Kartsel z konkurencyjnego Taxify tłumaczy, że chodzi o zdobycie dla siebie jak największego kawałka rynku. – Szacuje się, że Uber w Warszawie ma ponad 1 mln kursów miesięcznie. Z takich przewozów w stolicy może korzystać nawet 600 tys. pasażerów. To potężny i atrakcyjny rynek, ale przy tym konkurencja na nim jest ogromna. Dlatego w tej chwili ważniejszy od zysku jest udział w rynku – podkreśla.
Taxify, głównie dzięki pieniądzom chińskiego inwestora, również dotuje polski biznes. – Nie sądzę jednak, by tak niskie ceny, z jakimi mamy dziś do czynienia w promocjach, zostały na dłużej. Cenniki przewozów w Polsce są na dość niskim poziomie – twierdzo Kartsel.
Dodaje, że prawdopodobnie jeszcze przez najbliższe dwa lata będziemy jednak świadkami walki na promocje. Korporacje taksówkowe w rywalizacji z aplikacjami, jak mytaxi, Uber czy Taxify, znalazły się więc na przegranej pozycji. Wystarczy wspomnieć, że opłata początkowa za przejazd Uberem to 4 zł, a za każdy kilometr – 1,3 zł. W korporacjach taxi samo trzaśnięcie drzwiami to ok. 8 zł, plus z reguły ponad 2 zł/km.
Michał Beim, ekspert Instytutu Sobieskiego, uważa, że taksówkarze po części sami sobie są winni temu, że zostali zepchnięci do defensywy. – Nie wykorzystują przewag, które mają, czyli faktu, że mogą poruszać się po buspasach, których w miastach jest coraz więcej, czy możliwości bezpłatnego korzystania z postojów w centrach miast – zaznacza.
Kolejny błąd to tzw. druga strefa w miastach. Wjazd w nią podbija taryfę, co z reguły mocno bije klienta po kieszeni. – A aplikacje nie mają takich rozwiązań. W efekcie na Śląsku, gdzie granice między miastami są niewidoczne, króluje Uber – dodaje.
Jednak i klienci Ubera często narzekają na stawki. A chodzi o tzw. przelicznik szczytowy. – Jeśli jest duże zapotrzebowanie w danym momencie na auta przewoźnika, pasażer może liczyć się z tym, że nie zapłaci stawki, do której jest przyzwyczajony, lecz wyższą, poddaną specjalnemu mnożnikowi – wyjaśnia Michał Beim.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Transport osobowy: Taksometry kontra aplikacje
Firmy oferujące przewóz osób dotują biznes w Polsce, by zdobyć jak największy kawałek rynku. Tracą korporacje taxi. Ale to wkrótce może się zmienić.
Cenowa wojna o polskiego pasażera nabiera rumieńców. Taxify ścięło ceny o 50 proc. Teraz mytaxi przygotowało odpowiedź – w środę wprowadziło nową usługę, tzw. ride sharing. Dzięki temu pasażer może współdzielić przejazd taksówką z innym klientem, zabranym po drodze. W efekcie rachunek dzielą między siebie. To – jak tłumaczy Krzysztfo Urban, dyrektor zarządzający mytaxi w Polsce – oznacza, że przy wydłużonym średnio o 5–7 minut kursie pasażerowie zaoszczędzą po ok. 40 proc.
Warszawa jest pierwszym miastem w Europie, w którym mytaxi ruszyło z tą ofertą. Liczy, że złapie na nią najmłodszą grupę klientów (przed 30. rokiem życia). Firma zakłada, że ride-sharing będzie stanowić nawet o 30 proc. przewozów świadczonych przez mytaxi w stolicy. Plan zakłada wejście z ride-sharingiem również do Trójmiasta i innych aglomeracji w Europie.
Promocyjne cenniki
To już kolejna akcja mytaxi, która ma odbić pasażerów korporacjom i innym aplikacjom. Wcześniej przez wiele miesięcy spółka oferowała kursy 50 proc. taniej, a ostatnio proponuje za każdy pełnopłatny przejazd drugi kurs gratis. Trudno się dziwić, że przy takiej polityce działalność w Polsce nie jest rentowna. Ale na tym etapie nie o to chodzi. Alex Kartsel z konkurencyjnego Taxify tłumaczy, że chodzi o zdobycie dla siebie jak największego kawałka rynku. – Szacuje się, że Uber w Warszawie ma ponad 1 mln kursów miesięcznie. Z takich przewozów w stolicy może korzystać nawet 600 tys. pasażerów. To potężny i atrakcyjny rynek, ale przy tym konkurencja na nim jest ogromna. Dlatego w tej chwili ważniejszy od zysku jest udział w rynku – podkreśla.
Taxify, głównie dzięki pieniądzom chińskiego inwestora, również dotuje polski biznes. – Nie sądzę jednak, by tak niskie ceny, z jakimi mamy dziś do czynienia w promocjach, zostały na dłużej. Cenniki przewozów w Polsce są na dość niskim poziomie – twierdzo Kartsel.
Dodaje, że prawdopodobnie jeszcze przez najbliższe dwa lata będziemy jednak świadkami walki na promocje. Korporacje taksówkowe w rywalizacji z aplikacjami, jak mytaxi, Uber czy Taxify, znalazły się więc na przegranej pozycji. Wystarczy wspomnieć, że opłata początkowa za przejazd Uberem to 4 zł, a za każdy kilometr – 1,3 zł. W korporacjach taxi samo trzaśnięcie drzwiami to ok. 8 zł, plus z reguły ponad 2 zł/km.
Michał Beim, ekspert Instytutu Sobieskiego, uważa, że taksówkarze po części sami sobie są winni temu, że zostali zepchnięci do defensywy. – Nie wykorzystują przewag, które mają, czyli faktu, że mogą poruszać się po buspasach, których w miastach jest coraz więcej, czy możliwości bezpłatnego korzystania z postojów w centrach miast – zaznacza.
Kolejny błąd to tzw. druga strefa w miastach. Wjazd w nią podbija taryfę, co z reguły mocno bije klienta po kieszeni. – A aplikacje nie mają takich rozwiązań. W efekcie na Śląsku, gdzie granice między miastami są niewidoczne, króluje Uber – dodaje.
Jednak i klienci Ubera często narzekają na stawki. A chodzi o tzw. przelicznik szczytowy. – Jeśli jest duże zapotrzebowanie w danym momencie na auta przewoźnika, pasażer może liczyć się z tym, że nie zapłaci stawki, do której jest przyzwyczajony, lecz wyższą, poddaną specjalnemu mnożnikowi – wyjaśnia Michał Beim.
Źródło: Rzeczpospolita. Czytaj dalej…
Autor
dr Michał Beim