Z Pawłem Solochem, ekspertem Instytutu Sobieskiego, rozmawia Jarosław Zalesiński
Prezydenci miast zasiadają w radach spółek, w których miasta mają swoich przedstawicieli. To coś złego?
To dość powszechne zjawisko. W mojej Warszawie wiceprezydenci miasta zasiadają w zarządach miejskich spółek, a pani prezydent wykłada na Uniwersytecie Warszawskim i ma tam uposażenie porównywalne z pensją prezydenta miasta.Co w tym złego?
A czy byłoby na przykład wskazane, by minister sportu był równocześnie prezesem jakiegoś klubu piłkarskiego albo minister kultury kierował jakimś teatrem?Widzi Pan tu konflikt interesów?
Po pierwsze, wydaje mi się dziwne, że ci ludzie mają tyle czasu, by np. dorabiać wykładami. A po drugie, każda uczelnia zawsze ma jakieś interesy z miastem.
W przypadku spółek, działających na rzecz miasta, może interesy są zgodne, a prezydenci dbają tam o sprawy mieszkańców…
To bardzo zacne i słuszne, bo powinni dbać o interesy mieszkańców, tyle że w ramach uposażenia, jakie otrzymują jako urzędnicy samorządowi. Zresztą ta sama zasada powinna być rozciągnięta na urzędników państwowych. Ale możliwości samorządowców zarabiania w sposób bez mała nielimitowany są szczególne. Dla wielu z nich uposażenie podstawowe to tylko kwota bazowa, drugorzędna wobec zarobków z tytułu zasiadania w spółkach.To źle?
To podwójnie niezdrowa sytuacja. Z jednej strony uzależnia urzędnika od bieżącej władzy, a po drugie rodzi konflikt interesów. Jeżeli urzędnik miejski zasiada w spółce, która przynosi straty albo kwalifikowałaby się do zamknięcia, a jednocześnie z tego tytułu otrzymuje pokaźną część swoich dochodów, będzie tej spółki bronił rękami i nogami, być może wbrew interesom samorządowej władzy.A jeśli spółka ma się bardzo dobrze i sumiennie, choć drogo, dostarcza ciepłą wodę – dobrze, że prezydent tego pilnuje w radzie spółki?
Mogę sobie wyobrazić kogoś w takiej radzie, ale urzędnika, a nie prezydenta. A na pewno nie powinien pobierać dodatkowego wynagrodzenia albo tylko minimalne, gdyby posiedzenia odbywały się w czasie wolnym od pracy czy związane były z dojazdami. Ale jeśli otrzymują duże pieniądze za zasiadanie w spółkach, które sami tworzą, to jest to chore. Gdańsk, Warszawa czy Wejherowo nie są prywatnymi firmami prezydentów. Oni mają dobrze gospodarować publicznymi pieniędzmi, a nie wypłacać je sobie z naszej kieszeni.Czy nie stało się polską normą, że urzędnicy – czy samorządowi, czy państwowi – dorabiają sobie do pensji?
Sposobem przełamania tej normy byłaby transparentność władzy, jawność jej mechanizmów. Każdy obywatel powinien mieć taką możliwość, żeby paroma kliknięciami w internecie sprawdzić, z czego tak naprawdę żyje ten, na którego on głosuje.
I to by wystarczyło?
W przypadku urzędników państwowych istnieje formalny zakaz podwójnego zatrudnienia. To samo dotyczy służby cywilnej. Również w przypadku samorządowców powinien istnieć bezwzględny zakaz podwójnego zatrudnienia i limitowany zakaz dorabiania. Może jednak bądźmy ludźmi, może po prostu urzędnicy samorządowi i państwowi za mało zarabiają.
To osobny problem. Zależy, o jakim mówimy szczeblu. Na pewno jest tak, że im wyżej, tym zarabia się gorzej. To demoralizujące, a do tego tworzy ryzyko sytuacji korupcyjnych. Wiem, że to może zabrzmieć strasznie w uszach wielu ludzi, ale wykwalifikowany menedżer, któremu proponuje się w samorządzie 10 czy 12 tys. miesięcznie, w prywatnym biznesie może dostać 25 tys. i więcej. Marszałek czy prezydent miasta często oficjalnie zarabiają mniej niż szefowie podległych im instytucji.
I to jest absurdalne. Premier wyciągnie do 20 tys., a dyrektor departamentu zarabia 15 tys., ale za jakąś radę nadzorczą ma jeszcze 5 tys., a o 17 idzie do domu albo na wykłady. To jeden z elementów niskiej jakości rządzenia w Polsce. Nie jest jednak prawdą, że wszyscy urzędnicy źle zarabiają. Na pewno na wstępie, z marszu, powinno się formalnie zakazać kumulacji stanowisk przy pełnieniu funkcji samorządowych. A potem możemy ewentualnie zacząć dyskutować, ile powinien zarabiać prezydent miasta.
Były ekspert w dziedzinach Bezpieczeństwo, Obronność i Administracja. Były prezes Zarządu. Obecnie Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, wcześniej między innymi członek Rady Służby Cywilnej (2010-2012), doradca Szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego (2007-2010), podsekretarz stanu w MSWiA, szef Obrony Cywilnej Kraju (2005-2007). Ukończył studia na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, absolwent studiów podyplomowych w l’Institut de Hautes Études en Administration Publique (IDHEAP) w Lozannie, absolwent École Nationale d’Administration (ENA) w Paryżu.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Miasta nie są firmami prezydentów
Z Pawłem Solochem, ekspertem Instytutu Sobieskiego, rozmawia Jarosław Zalesiński
To dość powszechne zjawisko. W mojej Warszawie wiceprezydenci miasta zasiadają w zarządach miejskich spółek, a pani prezydent wykłada na Uniwersytecie Warszawskim i ma tam uposażenie porównywalne z pensją prezydenta miasta.Co w tym złego?
A czy byłoby na przykład wskazane, by minister sportu był równocześnie prezesem jakiegoś klubu piłkarskiego albo minister kultury kierował jakimś teatrem?Widzi Pan tu konflikt interesów?
Po pierwsze, wydaje mi się dziwne, że ci ludzie mają tyle czasu, by np. dorabiać wykładami. A po drugie, każda uczelnia zawsze ma jakieś interesy z miastem.
To bardzo zacne i słuszne, bo powinni dbać o interesy mieszkańców, tyle że w ramach uposażenia, jakie otrzymują jako urzędnicy samorządowi. Zresztą ta sama zasada powinna być rozciągnięta na urzędników państwowych. Ale możliwości samorządowców zarabiania w sposób bez mała nielimitowany są szczególne. Dla wielu z nich uposażenie podstawowe to tylko kwota bazowa, drugorzędna wobec zarobków z tytułu zasiadania w spółkach.To źle?
To podwójnie niezdrowa sytuacja. Z jednej strony uzależnia urzędnika od bieżącej władzy, a po drugie rodzi konflikt interesów. Jeżeli urzędnik miejski zasiada w spółce, która przynosi straty albo kwalifikowałaby się do zamknięcia, a jednocześnie z tego tytułu otrzymuje pokaźną część swoich dochodów, będzie tej spółki bronił rękami i nogami, być może wbrew interesom samorządowej władzy.A jeśli spółka ma się bardzo dobrze i sumiennie, choć drogo, dostarcza ciepłą wodę – dobrze, że prezydent tego pilnuje w radzie spółki?
Mogę sobie wyobrazić kogoś w takiej radzie, ale urzędnika, a nie prezydenta. A na pewno nie powinien pobierać dodatkowego wynagrodzenia albo tylko minimalne, gdyby posiedzenia odbywały się w czasie wolnym od pracy czy związane były z dojazdami. Ale jeśli otrzymują duże pieniądze za zasiadanie w spółkach, które sami tworzą, to jest to chore. Gdańsk, Warszawa czy Wejherowo nie są prywatnymi firmami prezydentów. Oni mają dobrze gospodarować publicznymi pieniędzmi, a nie wypłacać je sobie z naszej kieszeni.Czy nie stało się polską normą, że urzędnicy – czy samorządowi, czy państwowi – dorabiają sobie do pensji?
Sposobem przełamania tej normy byłaby transparentność władzy, jawność jej mechanizmów. Każdy obywatel powinien mieć taką możliwość, żeby paroma kliknięciami w internecie sprawdzić, z czego tak naprawdę żyje ten, na którego on głosuje.
W przypadku urzędników państwowych istnieje formalny zakaz podwójnego zatrudnienia. To samo dotyczy służby cywilnej. Również w przypadku samorządowców powinien istnieć bezwzględny zakaz podwójnego zatrudnienia i limitowany zakaz dorabiania.
Może jednak bądźmy ludźmi, może po prostu urzędnicy samorządowi i państwowi za mało zarabiają.
To osobny problem. Zależy, o jakim mówimy szczeblu. Na pewno jest tak, że im wyżej, tym zarabia się gorzej. To demoralizujące, a do tego tworzy ryzyko sytuacji korupcyjnych. Wiem, że to może zabrzmieć strasznie w uszach wielu ludzi, ale wykwalifikowany menedżer, któremu proponuje się w samorządzie 10 czy 12 tys. miesięcznie, w prywatnym biznesie może dostać 25 tys. i więcej.
Marszałek czy prezydent miasta często oficjalnie zarabiają mniej niż szefowie podległych im instytucji.
I to jest absurdalne. Premier wyciągnie do 20 tys., a dyrektor departamentu zarabia 15 tys., ale za jakąś radę nadzorczą ma jeszcze 5 tys., a o 17 idzie do domu albo na wykłady. To jeden z elementów niskiej jakości rządzenia w Polsce. Nie jest jednak prawdą, że wszyscy urzędnicy źle zarabiają. Na pewno na wstępie, z marszu, powinno się formalnie zakazać kumulacji stanowisk przy pełnieniu funkcji samorządowych. A potem możemy ewentualnie zacząć dyskutować, ile powinien zarabiać prezydent miasta.
Autor
Paweł Soloch
Były ekspert w dziedzinach Bezpieczeństwo, Obronność i Administracja. Były prezes Zarządu. Obecnie Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, wcześniej między innymi członek Rady Służby Cywilnej (2010-2012), doradca Szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego (2007-2010), podsekretarz stanu w MSWiA, szef Obrony Cywilnej Kraju (2005-2007). Ukończył studia na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, absolwent studiów podyplomowych w l’Institut de Hautes Études en Administration Publique (IDHEAP) w Lozannie, absolwent École Nationale d’Administration (ENA) w Paryżu.