Rozmowa z Pawłem Solochem, ekspertem Instytutu Sobieskiego, byłym podsekretarzem stanu w MSWiA
W Polsce zapowiedziano wielkie manewry wojskowe. W ich trakcie żołnierze mają ćwiczyć radzenie sobie z problemami na granicy polsko-ukraińskiej. Jak właściwie wyglądają nasze przygotowania na ewentualne zagrożenie ze wschodu?
Oficjalnie w kraju mamy pół miliona rezerwistów. Ale większość z nich nie ma żadnego przeszkolenia wojskowego, nie nadają się więc do wysłania na front. Trzeba by ich kilka miesięcy uczyć. Nawet jeśli zaognianie konfliktu trwałoby dwa miesiące, to w takim czasie nie można wyszkolić żołnierza. To w czasie II wojny światowej w Armii Czerwonej szkolono żołnierzy sześć tygodni i wysyłano na front. Tyle że znali oni tylko podstawy musztry i potrafili strzelać z karabinu, to nie byli wykwalifikowani żołnierze.
A kiedy na przykład mogą zarekwirować nam samochód na potrzeby wojska?
Może się to odbyć na drodze przymusowej, ale tylko w razie jednego ze stanów nadzwyczajnych, klęski żywiołowej czy stanu wojny. Wtedy zawieszona jest część praw obywatelskich. Z tym że to nie jest najlepsze rozwiązanie. W wielu państwach zachodnich oddawanie sprzętu ma charakter dobrowolny – właściciele wcześniej deklarują, że w przypadku klęski żywiołowej czy zagrożenia swoje środki oddają do dyspozycji władz, a w zamian za to mogą mieć pewne ulgi podatkowe. W Polsce te rzeczy są niedopracowane.
Właśnie, państwa zachodnie. Jak na ich tle wyglądają nasze możliwości mobilizacyjne?
Jesteśmy w ogonie Europy, mamy jeden z najniższych wskaźników mobilizacyjnych, czyli procent ludności, którą mo- żemy w razie zagrożenia powołać pod broń. Jedynie Czechy i Lu- ksemburg są niżej od nas. Dla przykładu Finowie mają dzie- sięciokrotnie większy wskaźnik mobilizacyjny niż Polska.
Dlaczego jest tak źle?
To skutek sprofesjonalizowania naszej armii w błyskawicznym tempie. W Niemczech czy we Francji ten proces trwał pięć lat albo dłużej.
Z obroną cywilną też jest tak źle?
Jest nieco lepiej, dzięki istnieniu Ochotniczej Straży Pożarnej. Minusem jest tylko to, że działa ona głównie na terenach wiejskich czy dalekich przedmieść. W wielkich miastach formacji obrony cywilnej nie ma. Dawniej takie formacje istniały przy zakładach pracy i były gotowe do działania w razie katastrofy przemysłowej, ale mówiło się, że w razie czego mogą pomagać ludziom w mieście. Dziś w dużych miastach możemy liczyć tylko na siły zawodowe, a one w wypadku wielkiego zagrożenia mogą okazać się niewystarczające.
Były ekspert w dziedzinach Bezpieczeństwo, Obronność i Administracja. Były prezes Zarządu. Obecnie Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, wcześniej między innymi członek Rady Służby Cywilnej (2010-2012), doradca Szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego (2007-2010), podsekretarz stanu w MSWiA, szef Obrony Cywilnej Kraju (2005-2007). Ukończył studia na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, absolwent studiów podyplomowych w l’Institut de Hautes Études en Administration Publique (IDHEAP) w Lozannie, absolwent École Nationale d’Administration (ENA) w Paryżu.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Rezerwiści nie nadają się na front
Rozmowa z Pawłem Solochem, ekspertem Instytutu Sobieskiego, byłym podsekretarzem stanu w MSWiA
W Polsce zapowiedziano wielkie manewry wojskowe. W ich trakcie żołnierze mają ćwiczyć radzenie sobie z problemami na granicy polsko-ukraińskiej. Jak właściwie wyglądają nasze przygotowania na ewentualne zagrożenie ze wschodu?
Oficjalnie w kraju mamy pół miliona rezerwistów. Ale większość z nich nie ma żadnego przeszkolenia wojskowego, nie nadają się więc do wysłania na front. Trzeba by ich kilka miesięcy uczyć. Nawet jeśli zaognianie konfliktu trwałoby dwa miesiące, to w takim czasie nie można wyszkolić żołnierza. To w czasie II wojny światowej w Armii Czerwonej szkolono żołnierzy sześć tygodni i wysyłano na front. Tyle że znali oni tylko podstawy musztry i potrafili strzelać z karabinu, to nie byli wykwalifikowani żołnierze.
A kiedy na przykład mogą zarekwirować nam samochód na potrzeby wojska?
Może się to odbyć na drodze przymusowej, ale tylko w razie jednego ze stanów nadzwyczajnych, klęski żywiołowej czy stanu wojny. Wtedy zawieszona jest część praw obywatelskich. Z tym że to nie jest najlepsze rozwiązanie. W wielu państwach zachodnich oddawanie sprzętu ma charakter dobrowolny – właściciele wcześniej deklarują, że w przypadku klęski żywiołowej czy zagrożenia swoje środki oddają do dyspozycji władz, a w zamian za to mogą mieć pewne ulgi podatkowe. W Polsce te rzeczy są niedopracowane.
Właśnie, państwa zachodnie. Jak na ich tle wyglądają nasze możliwości mobilizacyjne?
Jesteśmy w ogonie Europy, mamy jeden z najniższych wskaźników mobilizacyjnych, czyli procent ludności, którą mo- żemy w razie zagrożenia powołać pod broń. Jedynie Czechy i Lu- ksemburg są niżej od nas. Dla przykładu Finowie mają dzie- sięciokrotnie większy wskaźnik mobilizacyjny niż Polska.
Dlaczego jest tak źle?
To skutek sprofesjonalizowania naszej armii w błyskawicznym tempie. W Niemczech czy we Francji ten proces trwał pięć lat albo dłużej.
Z obroną cywilną też jest tak źle?
Jest nieco lepiej, dzięki istnieniu Ochotniczej Straży Pożarnej. Minusem jest tylko to, że działa ona głównie na terenach wiejskich czy dalekich przedmieść. W wielkich miastach formacji obrony cywilnej nie ma. Dawniej takie formacje istniały przy zakładach pracy i były gotowe do działania w razie katastrofy przemysłowej, ale mówiło się, że w razie czego mogą pomagać ludziom w mieście. Dziś w dużych miastach możemy liczyć tylko na siły zawodowe, a one w wypadku wielkiego zagrożenia mogą okazać się niewystarczające.
Źródło: Rzeczpospolita. Czytaj dalej…
Autor
Paweł Soloch
Były ekspert w dziedzinach Bezpieczeństwo, Obronność i Administracja. Były prezes Zarządu. Obecnie Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, wcześniej między innymi członek Rady Służby Cywilnej (2010-2012), doradca Szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego (2007-2010), podsekretarz stanu w MSWiA, szef Obrony Cywilnej Kraju (2005-2007). Ukończył studia na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, absolwent studiów podyplomowych w l’Institut de Hautes Études en Administration Publique (IDHEAP) w Lozannie, absolwent École Nationale d’Administration (ENA) w Paryżu.