• Home
  • Wrabiani w polexit?

Wrabiani w polexit?

13 października 2017 prof. Tomasz G. Grosse Sobieski w mediach 5 min

Na ile rząd Prawa i Sprawiedliwości wyprowadza nas ze struktur unijnych, a na ile to Bruksela robi wiele, by wypchnąć Polskę z Unii Europejskiej – zastanawia się politolog.

Od miesięcy narastają spory między polskim rządem a instytucjami unijnymi i niektórymi państwami członkowskimi. Stają się one coraz bardziej głębokie i emocjonalne, dlatego wielu analityków zadaje pytanie o możliwość wyjścia kolejnego kraju z Unii Europejskiej. Tymczasem prezydent i przedstawiciele rządu Rzeczypospolitej Polskiej wielokrotnie deklarowali, że wspierają integrację, podobnie jak większość społeczeństwa.

Niemniej polskie władze chciałyby innej Unii i odmiennych od obecnych procesów integracyjnych. W opinii polityków obozu władzy celem powinna być większa podmiotowość państw narodowych, w tym ich autonomia wobec instytucji UE. Należałoby też przywrócić partnerstwo między państwami członkowskimi, a więc ograniczyć możliwość narzucania decyzji przez państwa silniejsze tym słabszym.

Było to widoczne w niektórych sporach między Europą Zachodnią a Europą Środkową. Wymienić można choćby kwestie relokacji uchodźców oraz pracowników delegowanych. Polacy z niepokojem obserwowali tendencję ujawnioną w okresie kryzysu strefy euro: koszty dostosowań makroekonomicznych były przerzucane przez bogatsze państwa na najsłabsze i pogrążone w kryzysie, a pomoc Unii na podźwignięcie ich gospodarek była dalece niewystarczająca. Dlatego rząd nie chce wchodzić do unii walutowej.

Wreszcie postulowane jest zmniejszenie kompetencji technokracji unijnej i zaniechanie budowania federacji europejskiej. Zamiast tego polskie władze proponują zwiększenie roli parlamentów narodowych w polityce europejskiej oraz wzmocnienie gwarancji dla zasady subsydiarności.

NA RAZIE TO TYLKO MANEWRY W NEGOCJACJACH

W niedawnym orędziu o stanie Unii szef Komisji Europejskiej zaproponował wiele reform całkiem odwrotnych do polskich postulatów. Jean-Claude Juncker chciałby wzmocnienia technokracji przez fuzję dwóch stanowisk, czyli przewodniczących Komisji i Rady Europejskiej. Oczekuje, że w ciągu kilku lat wszyscy członkowie UE wejdą do unii walutowej i strefy Schengen. Chciałby znieść weto rządów w sprawach podatkowych, co toruje drogę do federalizmu fiskalnego w UE.

Przemówienie Junckera nie wszystkim się spodobało. Niemniej przykład ten pokazuje, dlaczego polskie propozycje reform nie spotkały się z przychylnością ani instytucji unijnych, ani części państw członkowskich. Bez wątpienia jest to jeden z największych sporów między nimi. Oprócz tego pojawiły się kolejne, też fundamentalne. Dotyczą one m.in. przyszłości polityki migracyjnej w Europie. Rząd RP od kilku lat wskazywał na potrzebę skoncentrowania się na zamykaniu granic zewnętrznych Unii i sprzeciwiał się systemowi relokacji, uznając, że kwestia przyjmowania uchodźców i imigrantów należy do sfery bezpieczeństwa narodowego i powinny o niej decydować przede wszystkim państwa.

Inny problem dotyczy przyszłości rynku wewnętrznego. Polska postuluje rozwój traktatowych swobód gospodarczych, w tym przepływu usług i osób. Tym samym sprzeciwia się ograniczaniu tych swobód na przykład w odniesieniu do pracowników delegowanych. Uznaje również, że jest to próba takiej zmiany regulacji na rynku wewnętrznym, która zmierza do podwyższenia zatrudnienia i konkurencyjności państw Europy Zachodniej kosztem konkurencyjności i miejsc pracy w Europie Środkowej. Kolejne kontrowersje dotyczą przyszłości polityki energetyczno-klimatycznej, obronnej, wreszcie nowej wieloletniej perspektywy finansowej w Unii Europejskiej.

W dalszym ciągu jest to więc bardziej gra negocjacyjna wokół wszystkich wymienionych spraw, a nie proces wyjścia z Unii. Towarzyszy jej potężna presja polityczna wywierana na polski rząd. Jej ważnym elementem jest kwestia reform wewnętrznych podejmowanych w Polsce, które zdaniem polityków europejskich naruszają zasady praworządności. Rząd RP został więc napiętnowany za tendencje autorytarne, niedemokratyczne i łamanie zasad państwa prawa. To rzecz jasna dodało kolejnych emocji toczącym się równolegle negocjacjom o przyszłości integracji.

Spór o reformy wewnętrzne wprowadzane w Polsce ma więc duże znaczenie dla kształtowania negatywnego wizerunku polskich władz za granicą i pogarszania pozycji Polski w UE. Jest wykorzystywany przez niektórych rywali do osłabienia polskich argumentów w toczących się negocjacjach.

PRYNCYPIALNE STANOWISKA

Niemniej spór o praworządność w Polsce pokazuje też powiększające się różnice w interpretacji wartości w Europie. Przedstawiciele technokracji unijnej wielokrotnie zapewniali, że bezwzględnie respektowane muszą być prawo europejskie, jak również podstawowe wartości, takie jak demokracja i państwo prawa. Zarzuty stawiane w tej materii wobec Polski budzą jednak poważne kontrowersje. Dotyczy to m.in. reformy sądownictwa. Przykładem jest zarzut Komisji Europejskiej wobec polskich władz, że łamią unijną zasadę równości kobiet i mężczyzn, wprowadzając dla nich inny wiek emerytalny przy okazji zmian w sądownictwie. Jednak podobne przepisy emerytalne ma wiele innych państw członkowskich. W Polsce przepisy ogólne różnicujące wiek emerytalny kobiet i mężczyzn istnieją od wielu lat i nie budziły dotąd zastrzeżeń Komisji. Dodatkowo Trybunał Konstytucyjny wydał w 2010 r. wyrok stwierdzający zgodność tego przywileju kobiet w polskim ustawodawstwie z konstytucją.

Władze utwierdzają się więc w przekonaniu, że zarzuty Komisji i niektórych państw członkowskich są tendencyjne i motywowane politycznie. Tym bardziej że wielu polityków w zachodniej części UE nie kryje, że najlepszym sposobem rozwiązania problemów byłaby zmiana rządu Prawa i Sprawiedliwości oraz wspierają mniej lub bardziej oficjalnie ugrupowania opozycyjne.

Spór o praworządność ujawnia coraz bardziej pryncypialne stanowiska obu stron wobec wartości. Dla polskich władz kwestią zasadniczą jest suwerenność narodowa. Dlatego mieszanie się partnerów europejskich w reformy wewnętrzne lub wspieranie opozycji przeciwko legalnie wybranemu rządowi uznają za łamanie niezależności państwa członkowskiego.

Jest to również obrona demokracji narodowej. Politycy sprawujący władzę pytają, jaki mandat demokratyczny mają urzędnicy Komisji, aby ganić rząd spełniający obietnice wyborcze w ramach polskiej demokracji. Pytają o to, dlaczego przywódcy innych państw ingerują w wewnętrzne sprawy polskiej demokracji, skoro nie zostali wybrani przez polskich wyborców, a w polityce europejskiej kierują się interesami wyborców np. francuskich lub niemieckich.

CORAZ TRUDNIEJSZY KOMPROMIS

W kolejnych sporach z polskim rządem widać znacznie szersze kontrowersje wokół wartości i ich interpretacji. Dotykają one różnicy między poglądami konserwatywnymi i liberalnymi w sprawach kulturowych. Politycy obozu rządowego odwołują się do chrześcijańskich korzeni Europy jako podstawy dalszej integracji europejskiej. Uważają, że fundamentem dla tej integracji powinny być narody europejskie, ich wartości i tradycje. Natomiast są krytycznie nastawieni do otwarcia Europy na pozaeuropejską imigrację. Krytykują koncepcję wielokulturowości promującej amalgamat pozaeuropejskich kultur, które niejednokrotnie nie tylko słabo integrują się z miejscowymi społeczeństwami, ale wręcz negują wartości europejskie. Są też źródłem zagrożeń dla bezpieczeństwa wewnętrznego.

Konserwatyzm polskich polityków polega na powrocie do tradycyjnego modelu rodziny – związku mężczyzny i kobiety – jako podstawy życia społecznego. Tym samym odrzucają oni legalizację związków homoseksualnych, a zwłaszcza prawo do adopcji przez nie dzieci. Sprzeciwiają się swobodzie aborcji, uznając, że nienarodzone dzieci mają prawo do życia, co powinno być w większym stopniu równoważone z prawami kobiet (i potencjalnych matek).

Różnice dotyczą wreszcie wartości ekonomicznych. Polska od wielu lat wspiera liberalne swobody na rynku wewnętrznym i wokół nich zbudowała swój model gospodarczy. Niemal we wszystkich tych kwestiach nasze władze naruszają europejską poprawność polityczną lub interesy głównych państw członkowskich.

Spory stają się więc coraz bardziej gorące i pryncypialne, gdyż do obiektywnej różnicy interesów dochodzi kwestia pogłębiającego się konfliktu o wartości. A to oznacza, że coraz trudniej będzie obu stronom osiągnąć kompromis.

Polskie władze są zwolennikami integracji, ale również bronią narodowych interesów. Bronią też podstawowych wartości decydujących o tożsamości narodowej i bezpieczeństwie. Społeczeństwo jest w większości proeuropejskie, ale docenia też politykę władz, o czym świadczy wysokie poparcie dla PiS. W sondażu CBOS z wiosny 2017 r. najwięcej respondentów (43 proc.) uznało, że obrona niezależności państwa członkowskiego powinna mieć priorytet przed dążeniem do poprawy skuteczności UE. W tym samym sondażu ponad 70 proc. ankietowanych sprzeciwiło się przyjęciu euro. To pokazuje, że entuzjazm Polaków dla integracji europejskiej jest dość powierzchowny.

W kolejnym raporcie CBOS 70 proc. badanych sprzeciwiło się przyjmowaniu uchodźców z państw muzułmańskich, a 65 proc. uznało, że nie należy ich przyjmować nawet w sytuacji nałożenia przez Unię kar finansowych. Co więcej, inne badania przeprowadzone przez instytut IBRiS wskazują, że większość Polaków nie chce przyjmować imigrantów muzułmańskich nawet za cenę opuszczenia Unii. To tylko wzmacnia bezkompromisową postawę polskich władz.

Z kolei druga strona sporu zaskakuje brakiem elastyczności i zrozumienia uwarunkowań politycznych w Polsce. Nie wyciąga chyba wniosków z doświadczenia brexitu. Jest zainteresowana maksymalizacją własnych interesów i wymusza ustępstwa na polskim rządzie, w tym poprzez presję piętnującą „autorytarne” tendencje rządzących. Jednocześnie zaostrza stanowisko w sprawie wartości. Czy to jest jeszcze próba marginalizowania Polski w negocjacjach, czy już „wypychanie” jej z UE?

Źródło: Rzeczpospolita

×