„Tworzenie warunków dla wzrostu dochodów mieszkańców Polski przy jednoczesnym wzroście spójności w wymiarze społecznym, ekonomicznym, środowiskowym i terytorialnym” – to cel główny Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Innymi słowy chodzi o rozwój kraju jako całości; rozwój, w którym ośrodki i regiony uczestniczą każdy na miarę swojego potencjału. Wymaga to przesunięcia priorytetów – z szybkiego zysku, jaki daje wspieranie najlepiej prosperujących ośrodków, na pobudzenie ośrodków i regionów dotychczas nieuczestniczących w zjawiskach rozwojowych. W krótkim okresie oznacza to brak widowiskowych skoków statystycznych. Jest to bowiem czas inwestowania – ponoszenia pewnych kosztów w celu osiągnięcia większych zysków w przyszłości. To jednak jedyna polityka, która zapewnia długoterminowy, strategiczny sukces i wykorzystanie w pełni dostępnych możliwości.
Rozwój to ludzie
Podstawowym czynnikiem rozwoju są zasoby ludzkie, a ściślej tzw. twórcza warstwa społeczna. Ludzie, którzy mają ponadprzeciętne aspiracje, są wykształceni, przedsiębiorczy, niezależnie myślący. Tacy są poszukiwani na rynku pracy w gospodarce opartej na wiedzy, tacy zakładają własne innowacyjne przedsięwzięcia, tworzą kulturę i działają społecznie czyniąc swoje miejsce zamieszkania bardziej atrakcyjnym. Ośrodki, które dostępu do takich sprawnych kadr nie mają nie potrafią przyciągnąć i zatrzymać inwestorów, a także zabiegać o publiczne programy i środki wsparcia. Niedobór twórczej warstwy społecznej to główna bariera rozwoju Polski poza-metropolitalnej.
A skąd – w danym mieście – bierze się twórcza warstwa społeczna? Otóż ciągnie do atrakcyjnych stanowisk pracy. Część zajmuje dobrze płatne, specjalistyczne posady w innowacyjnym przemyśle. To sfera przedsiębiorczości prywatnej, na którą władze publiczne mają jedynie pośredni wpływ. Duża część jednak skupia się przy instytucjach publicznych wyższego rzędu: w urzędach i agencjach rangi centralnej bądź wojewódzkiej, w specjalistycznych placówkach kultury bądź ochrony zdrowia, w redakcjach mediów publicznych. A najważniejszymi instytucjami przyciągającymi i kształtującymi twórczą warstwę społeczną są wyższe uczelnie.
Uczelnia nie tylko dostarcza kwalifikowanych kadr na rynek pracy. Uniwersytet – wspólnota wykładowców i studentów – wszechstronnie oddziałuje na otoczenie: podwyższa aspiracje edukacyjne, pobudza współpracę podmiotów publicznych i prywatnych, podejmuje inicjatywy społeczne. I oczywiście zatrudnia pracowników naukowych, a to są najcenniejsze stanowiska pracy w regionie. Uczelnie ściągają do miasta najzdolniejszą młodzież. Nie tylko na czas studiów: badania potwierdzają, że większość studentów osiedla się w miejscu studiów. Rozwinięte szkolnictwo wyższe to koncesja na kapitał ludzki. Wielkość ośrodka akademickiego przekłada się na rozmiar twórczej warstwy społecznej, a tym samym na możliwości rozwoju regionu. Nie jest przypadkiem, że innowacyjne działalności – gospodarcze, społeczne, kulturalne – skupiają się w największych ośrodkach akademickich.
Sieć ośrodków akademickich – stan i trend
W Polsce w ostatnich dekadach – wbrew hasłom o równoważeniu rozwoju – kapitał ludzki wciąż skupia się w ośrodkach metropolitalnych. Typowy taki ośrodek – Wrocław – w roku 2016 posiadał 94,5 tysiąca studentów w uczelniach publicznych. Typowy „mniejszy ośrodek wojewódzki” (wg KZPK) – Kielce – 17,6 tys. Według liczby mieszkańców Wrocław jest trzy razy większy od Kielc, natomiast proporcja liczby studentów w uczelniach publicznych jest ponad pięciokrotna. W sąsiedztwie Kielc leżą dwa największe „ośrodki regionalne” (wg KZPK), to jest duże miasta pozbawione statusu wojewódzkiego. Pod względem populacji oba są nieco większe od Kielc. W publicznych uczelniach Częstochowa ma 12,4 tysiąca studentów, a Radom – zaledwie 5,4 tysiąca. W stosunku do Kielc to odpowiednio 1,5 razy i 3 razy mniej studentów, w stosunku do Wrocławia – odpowiednio 8 razy i ponad 17 razy mniej, przy ledwo 3-krotnej różnicy w liczbie ludności. Częstochowa i Radom mają znacznie mniejsze możliwości rozwoju jako ośrodki akademickie nie tylko w porównaniu z metropolitalnym Wrocławiem, ale i z Kielcami czy Opolem, bo w Polsce status miasta wojewódzkiego jest również koncesją na wszelkie inne funkcje publiczne.
Nietypowym ośrodkiem jest Gorzów – najmłodszy stażem i drugi najmniejszy ludnościowo wśród obecnych miast wojewódzkich. Posiada jedynie 3,1 tysiąca studentów w uczelniach publicznych. W stosunku do Kielc to stosunek blisko 6-krotny, do Wrocławia – 30-krotny, a do Warszawy – 50-krotny. Tymczasem odpowiednie ilorazy liczby mieszkańców to: półtora, 5 i 14.
Powyższa sytuacja nie jest chwilowa, lecz wynika z trendu zauważalnego od co najmniej kilkunastu lat. Przez ostatnią dekadę wskutek regresu demograficznego zmalała całkowita liczba studentów w Polsce. Jednak różnice w skali ubytku między poszczególnymi ośrodkami akademickimi są rażące. W latach 2006-2016 liczba studentów w uczelniach publicznych w Warszawie nie tylko nie spadła, lecz nawet nieznacznie wzrosła. Minimalne przyrosty odnotowały ponadto Trójmiasto i Rzeszów. Poza tym spadki miały miejsce wszędzie, jednak z bardzo różnym nasileniem. Kraków, Łódź, Poznań i Wrocław odnotowały je w przedziale 5-10%. Konurbacja śląsko-dąbrowska i Lublin – po około 20%. Dwa mniejsze ośrodki metropolitalne (Bydgoszcz-Toruń oraz Szczecin), a także mniejsze miasta wojewódzkie (Kielce, Olsztyn, Opole) poniosły straty w przedziale 30-40%. Sytuację dwóch miast wojewódzkich na krańcach zachodnich oraz wszystkich dużych miast pozbawionych statusu wojewódzkiego wypada określić jako zapaść. Przez badaną dekadę liczba studentów w uczelniach publicznych w Częstochowie i Zielonej Górze spadła o 50%, w Kaliszu i Radomiu – o 60%, a w Gorzowie – o 70%. Utrzymanie trendu oznacza zanik tych ośrodków akademickich.
Sieć ośrodków akademickich – Polska a Niemcy
To, co dzieje się w Polsce, nie jest bynajmniej normą w Europie. Popatrzmy na Niemcy – państwo podobne do Polski pod względem policentryczności krajowej sieci osadniczej. Przy czym Niemcy są policentryczne nie tylko jeśli idzie o rozkład ludności, ale także w zakresie rozmieszczenia dóbr publicznych, w tym sieci ośrodków akademickich. W szczególności powołanie bądź wsparcie miejscowego uniwersytetu uważa się za podstawowe narzędzie polityki rozwoju w regionie kryzysowym.
Ciekawe wyniki daje badanie liczby studentów w poszczególnych ośrodkach akademickich w Niemczech i w Polsce [note]Ł. Zaborowski, „Lokalizacja instytucji publicznych jako element polityki regionalnej i miejskiej” [w]: „Lokalizacja instytucji publicznych jako element polityki miejskiej i regionalnej”, Biuro Analiz i Dokumentacji, Kancelaria Sejmu, Warszawa 2015[/note]. W Polsce widzimy dominację metropolii. W roku 2011 w dziesięciu największych ośrodkach skupiało się około 70% ogółu studentów uczelni publicznych. Natomiast w Niemczech w dziesięciu największych aglomeracjach kształciło się niecałe 30% ogółu studentów. Berlin – miasto dwukrotnie większe od Warszawy, stolica dwukrotnie większego państwa – w roku 2011 posiadał 140 tysięcy studentów w uczelniach publicznych; Warszawa – blisko 160 tysięcy.
Wśród polskich miast liczących od 150 tys. mieszkańców wzwyż najwyższa stopa bezrobocia panuje w Radomiu. Jest to 14. co do wielkości miasto w Polsce. W Niemczech taki ośrodek byłby przedmiotem odrębnej analizy i intensywnych zabiegów w ramach polityki rozwoju. Oczywistym projektem byłoby wzmocnienie miejscowego ośrodka akademickiego. W Radomiu w roku 2011 było (jeszcze) 7,6 tysiąca studentów w uczelniach publicznych. Warszawa posiadała wówczas 18 razy więcej studentów, podczas gdy mieszkańców – 7,5 razy więcej. Relacja w liczbie studentów była ponad dwukrotnie większa niż w liczbie ludności.
Uwaga: konurbacja śląsko-dąbrowska podzielona wg podregionów statystycznych (powyżej jako jeden ośrodek)
W roku 2011 w Niemczech miastem 14. co do wielkości było Drezno. Pod względem liczby mieszkańców – 7 razy mniejsze od Berlina, ale według liczby studentów – tylko 3 razy. A zatem iloraz liczby studentów był dwukrotnie mniejszy niż liczby ludności – odwrotnie niż w przypadku Radomia i Warszawy. Z kolei Magdeburg jest miastem, które odpowiada Radomiowi liczbą mieszkańców. Magdeburg miał 15 razy mniej ludności niż Berlin, a studentów – 6,5 razy mniej. Ponownie proporcja w liczbie studentów jest dwukrotnie mniejsza niż w liczbie ludności – odwrotnie niż w Polsce.
Ta różnica między Niemcami a Polską sprawdza się przy porównaniu całej stawki ośrodków akademickich. Na wykresach pokazano liczbę studentów w uczelniach publicznych w przeliczeniu na 1000 mieszkańców. Miasta są uporządkowane według liczby mieszkańców – od największego. Zaznaczono linie trendu: w Polsce im mniejsze miasto, tym mniej studentów w odniesieniu do liczby ludności; a w Niemczech – tym więcej. I właśnie na tym polega polityka równoważenia rozwoju. W Polsce to się deklaruje, a Niemcy rzeczywiście to robią.
Ilość czy jakość?
Powyższe badanie przeprowadzone jest na danych z roku 2011. Dziś w Polsce sytuacja jest jeszcze mniej „zrównoważona”. Mówi się często o „hipertrofii Warszawy.” Dotyczy to nie tylko szkolnictwa wyższego, ale także wszelkiego rodzaju kapitału i instytucji. Na przykład w roku 2015 na 190 instytutów naukowych w Polsce – prowadzonych przez ministrów bądź Polską Akademię Nauk – 105 mieściło się w Warszawie[note]Ibidem[/note]. Ale w skali kraju hipertrofię przejawia jeszcze parę ośrodków metropolitalnych. Do „wielkiej piątki” należą też Kraków, Poznań, Wrocław oraz Trójmiasto. Między nimi a „drugorzędnymi” dużymi miastami – jeśli chodzi o zakres pełnionych funkcji wyższego rzędu – jest przepaść.
A może dzięki tej nadkoncentracji kapitału ludzkiego polskie ośrodki metropolitalne są wysoko konkurencyjne na światowym rynku akademickim? Otóż nie. Najlepsze na świecie ośrodki nie współzawodniczą wielkością. Uniwersytety Cambridge i Oxford, amerykański Harvard, politechnika w Zurychu mają po około 20 tysięcy studentów. Uniwersytety Jagielloński i Warszawski są dwukrotnie większe. Za to udział doktorantów w ogólnej liczbie studentów mają daleko niższy. W światowym rankingu uczelni publikowanym przez „The Times” w pierwszej setce tylko trzy uczelnie przekraczają wielkość 50 tysięcy studentów. Ilość rzadko przeradza się w jakość.
Czy ta sytuacja nie jest alarmująca? Jeśli od co najmniej dwu dekad prowadzimy „politykę spójności”, a dysproporcje wciąż tak szybko narastają? Czy rzeczywiście chcemy zmienić ten stan rzeczy, czy też – po cichu – odpowiada on metropolitalnym elitom, które mają znaczący wpływ na to, co dzieje się w państwie?
Co na to Ustawa 2.0?
Czy sytuację zmieni nowa Ustawa 2.0 – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce? To wątpliwe. Wygląda na to, że raczej wzmocni obecne tendencje. Nieukrywanym celem twórców projektu jest wzmocnienie „uczelni flagowych” kosztem drugorzędnych, w tym regionalnych ośrodków akademickich. Zasadniczych założeń nie zmieniają wprowadzone w projekcie „regionalne” uzupełnienia, a tym mniej jednorazowe medialne gesty na rzecz wybranych uczelni z mniejszych ośrodków.
Owszem, słuszny jest plan podniesienia potencjału badawczego przez wzmocnienie najlepiej rokujących jednostek. Zasada równego rozdawania środków na naukę w imię „równoważenia rozwoju” byłaby niedorzeczna. Należy jednak odróżnić rozwój ilościowy od jakościowego. Czy „uczelnie flagowe” muszą być jednocześnie największymi? Tak samo trudno zaprzeczyć potrzebie kategoryzacji uczelni wraz z idącym za nią zróżnicowaniem uprawnień. Brakuje jednak wskazania prostej ścieżki rozwoju – i narzędzi wsparcia – dla uczelni chcących podwyższyć swoją rangę. Tak jakby przewidywano jedynie ruchy w kierunku przeciwnym: dość szczegółowo bowiem określono ograniczenia dla uczelni zmieniającej status z akademickiej na zawodową (art. 15).
Szczegóły finansowania uczelni nie są w ustawie przesądzone. Stosowne algorytmy ma ustalać minister, uzależniając je od rozmiaru działalności dydaktycznej, potencjału badawczego i kosztochłonności dyscyplin. Ponadto dopuszcza się możliwość rozdzielania pewnej puli środków z urzędu, co w praktyce oznacza tryb quasi-konkursowy – grę nieformalnych wpływów. Nie przewidziano żadnych mechanizmów ograniczających wzrost ilościowy największych ośrodków. Wszystko wskazuje na to, że „uczelnie flagowe” będą nadal przejmować ministerialne środki oraz studentów z całego kraju. Jak mawiali Wenecjanie: wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu.
Polityka równoważenia rozwoju nie zrealizuje się „przy okazji.” W tej dziedzinie obowiązuje zasada okrężnej narastającej przyczynowości G. Myrdala. Pozostawienie zjawisk ich własnemu biegowi prowadzi do szybszego wzrostu silniejszych i postępującej degradacji słabszych. Bez czynnej polityki przerywającej ten zaklęty krąg obecne tendencje będą się wzmacniać. Dyskutując nad Ustawą 2.0. po raz kolejny popadamy w przekleństwo polityki rozwoju w Polsce, jaką jest „branżowość.” Oto sprawę rozmieszczenia zasobów ludzkich, która ma największe znaczenie dla rozwoju regionalnego, zamykamy w obrębie jednego resortu nauki i szkolnictwa wyższego. Tymczasem nauka i szkolnictwo nie są celami samymi w sobie, lecz służą – a przynajmniej powinny służyć – rozwojowi kraju. W miarę możliwości – całego kraju.
Prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego. Były pracownik biura planistycznego w Radomiu i wykładowca akademicki w Krakowie. Naukowo zajmuje się strukturą terytorialno-administracyjną kraju, zawodowo - wsparciem regionów kryzysowych i planowaniem transportu publicznego. Zwolennik równowagi - w rozwoju, w przestrzeni, w transporcie; także w życiu. Ubolewa nad zniszczeniem polskiego krajobrazu i architektonicznym kiczem. Miłośnik cywilizacji europejskiej i wartości republikańskich. W wolnym czasie zgłębia dziedzictwo kulturowe Ziemi Radomskiej, działa w Szkole Nowej Ewangelizacji i śpiewa w kwartecie wokalnym; czasem jeździ rowerem po Alpach
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Ustawa 2.0. Nie-równoważenia rozwoju ciąg dalszy?
„Tworzenie warunków dla wzrostu dochodów mieszkańców Polski przy jednoczesnym wzroście spójności w wymiarze społecznym, ekonomicznym, środowiskowym i terytorialnym” – to cel główny Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Innymi słowy chodzi o rozwój kraju jako całości; rozwój, w którym ośrodki i regiony uczestniczą każdy na miarę swojego potencjału. Wymaga to przesunięcia priorytetów – z szybkiego zysku, jaki daje wspieranie najlepiej prosperujących ośrodków, na pobudzenie ośrodków i regionów dotychczas nieuczestniczących w zjawiskach rozwojowych. W krótkim okresie oznacza to brak widowiskowych skoków statystycznych. Jest to bowiem czas inwestowania – ponoszenia pewnych kosztów w celu osiągnięcia większych zysków w przyszłości. To jednak jedyna polityka, która zapewnia długoterminowy, strategiczny sukces i wykorzystanie w pełni dostępnych możliwości.
Rozwój to ludzie
Podstawowym czynnikiem rozwoju są zasoby ludzkie, a ściślej tzw. twórcza warstwa społeczna. Ludzie, którzy mają ponadprzeciętne aspiracje, są wykształceni, przedsiębiorczy, niezależnie myślący. Tacy są poszukiwani na rynku pracy w gospodarce opartej na wiedzy, tacy zakładają własne innowacyjne przedsięwzięcia, tworzą kulturę i działają społecznie czyniąc swoje miejsce zamieszkania bardziej atrakcyjnym. Ośrodki, które dostępu do takich sprawnych kadr nie mają nie potrafią przyciągnąć i zatrzymać inwestorów, a także zabiegać o publiczne programy i środki wsparcia. Niedobór twórczej warstwy społecznej to główna bariera rozwoju Polski poza-metropolitalnej.
A skąd – w danym mieście – bierze się twórcza warstwa społeczna? Otóż ciągnie do atrakcyjnych stanowisk pracy. Część zajmuje dobrze płatne, specjalistyczne posady w innowacyjnym przemyśle. To sfera przedsiębiorczości prywatnej, na którą władze publiczne mają jedynie pośredni wpływ. Duża część jednak skupia się przy instytucjach publicznych wyższego rzędu: w urzędach i agencjach rangi centralnej bądź wojewódzkiej, w specjalistycznych placówkach kultury bądź ochrony zdrowia, w redakcjach mediów publicznych. A najważniejszymi instytucjami przyciągającymi i kształtującymi twórczą warstwę społeczną są wyższe uczelnie.
Uczelnia nie tylko dostarcza kwalifikowanych kadr na rynek pracy. Uniwersytet – wspólnota wykładowców i studentów – wszechstronnie oddziałuje na otoczenie: podwyższa aspiracje edukacyjne, pobudza współpracę podmiotów publicznych i prywatnych, podejmuje inicjatywy społeczne. I oczywiście zatrudnia pracowników naukowych, a to są najcenniejsze stanowiska pracy w regionie. Uczelnie ściągają do miasta najzdolniejszą młodzież. Nie tylko na czas studiów: badania potwierdzają, że większość studentów osiedla się w miejscu studiów. Rozwinięte szkolnictwo wyższe to koncesja na kapitał ludzki. Wielkość ośrodka akademickiego przekłada się na rozmiar twórczej warstwy społecznej, a tym samym na możliwości rozwoju regionu. Nie jest przypadkiem, że innowacyjne działalności – gospodarcze, społeczne, kulturalne – skupiają się w największych ośrodkach akademickich.
Sieć ośrodków akademickich – stan i trend
W Polsce w ostatnich dekadach – wbrew hasłom o równoważeniu rozwoju – kapitał ludzki wciąż skupia się w ośrodkach metropolitalnych. Typowy taki ośrodek – Wrocław – w roku 2016 posiadał 94,5 tysiąca studentów w uczelniach publicznych. Typowy „mniejszy ośrodek wojewódzki” (wg KZPK) – Kielce – 17,6 tys. Według liczby mieszkańców Wrocław jest trzy razy większy od Kielc, natomiast proporcja liczby studentów w uczelniach publicznych jest ponad pięciokrotna. W sąsiedztwie Kielc leżą dwa największe „ośrodki regionalne” (wg KZPK), to jest duże miasta pozbawione statusu wojewódzkiego. Pod względem populacji oba są nieco większe od Kielc. W publicznych uczelniach Częstochowa ma 12,4 tysiąca studentów, a Radom – zaledwie 5,4 tysiąca. W stosunku do Kielc to odpowiednio 1,5 razy i 3 razy mniej studentów, w stosunku do Wrocławia – odpowiednio 8 razy i ponad 17 razy mniej, przy ledwo 3-krotnej różnicy w liczbie ludności. Częstochowa i Radom mają znacznie mniejsze możliwości rozwoju jako ośrodki akademickie nie tylko w porównaniu z metropolitalnym Wrocławiem, ale i z Kielcami czy Opolem, bo w Polsce status miasta wojewódzkiego jest również koncesją na wszelkie inne funkcje publiczne.
Nietypowym ośrodkiem jest Gorzów – najmłodszy stażem i drugi najmniejszy ludnościowo wśród obecnych miast wojewódzkich. Posiada jedynie 3,1 tysiąca studentów w uczelniach publicznych. W stosunku do Kielc to stosunek blisko 6-krotny, do Wrocławia – 30-krotny, a do Warszawy – 50-krotny. Tymczasem odpowiednie ilorazy liczby mieszkańców to: półtora, 5 i 14.
Powyższa sytuacja nie jest chwilowa, lecz wynika z trendu zauważalnego od co najmniej kilkunastu lat. Przez ostatnią dekadę wskutek regresu demograficznego zmalała całkowita liczba studentów w Polsce. Jednak różnice w skali ubytku między poszczególnymi ośrodkami akademickimi są rażące. W latach 2006-2016 liczba studentów w uczelniach publicznych w Warszawie nie tylko nie spadła, lecz nawet nieznacznie wzrosła. Minimalne przyrosty odnotowały ponadto Trójmiasto i Rzeszów. Poza tym spadki miały miejsce wszędzie, jednak z bardzo różnym nasileniem. Kraków, Łódź, Poznań i Wrocław odnotowały je w przedziale 5-10%. Konurbacja śląsko-dąbrowska i Lublin – po około 20%. Dwa mniejsze ośrodki metropolitalne (Bydgoszcz-Toruń oraz Szczecin), a także mniejsze miasta wojewódzkie (Kielce, Olsztyn, Opole) poniosły straty w przedziale 30-40%. Sytuację dwóch miast wojewódzkich na krańcach zachodnich oraz wszystkich dużych miast pozbawionych statusu wojewódzkiego wypada określić jako zapaść. Przez badaną dekadę liczba studentów w uczelniach publicznych w Częstochowie i Zielonej Górze spadła o 50%, w Kaliszu i Radomiu – o 60%, a w Gorzowie – o 70%. Utrzymanie trendu oznacza zanik tych ośrodków akademickich.
Sieć ośrodków akademickich – Polska a Niemcy
To, co dzieje się w Polsce, nie jest bynajmniej normą w Europie. Popatrzmy na Niemcy – państwo podobne do Polski pod względem policentryczności krajowej sieci osadniczej. Przy czym Niemcy są policentryczne nie tylko jeśli idzie o rozkład ludności, ale także w zakresie rozmieszczenia dóbr publicznych, w tym sieci ośrodków akademickich. W szczególności powołanie bądź wsparcie miejscowego uniwersytetu uważa się za podstawowe narzędzie polityki rozwoju w regionie kryzysowym.
Ciekawe wyniki daje badanie liczby studentów w poszczególnych ośrodkach akademickich w Niemczech i w Polsce [note]Ł. Zaborowski, „Lokalizacja instytucji publicznych jako element polityki regionalnej i miejskiej” [w]: „Lokalizacja instytucji publicznych jako element polityki miejskiej i regionalnej”, Biuro Analiz i Dokumentacji, Kancelaria Sejmu, Warszawa 2015[/note]. W Polsce widzimy dominację metropolii. W roku 2011 w dziesięciu największych ośrodkach skupiało się około 70% ogółu studentów uczelni publicznych. Natomiast w Niemczech w dziesięciu największych aglomeracjach kształciło się niecałe 30% ogółu studentów. Berlin – miasto dwukrotnie większe od Warszawy, stolica dwukrotnie większego państwa – w roku 2011 posiadał 140 tysięcy studentów w uczelniach publicznych; Warszawa – blisko 160 tysięcy.
Wśród polskich miast liczących od 150 tys. mieszkańców wzwyż najwyższa stopa bezrobocia panuje w Radomiu. Jest to 14. co do wielkości miasto w Polsce. W Niemczech taki ośrodek byłby przedmiotem odrębnej analizy i intensywnych zabiegów w ramach polityki rozwoju. Oczywistym projektem byłoby wzmocnienie miejscowego ośrodka akademickiego. W Radomiu w roku 2011 było (jeszcze) 7,6 tysiąca studentów w uczelniach publicznych. Warszawa posiadała wówczas 18 razy więcej studentów, podczas gdy mieszkańców – 7,5 razy więcej. Relacja w liczbie studentów była ponad dwukrotnie większa niż w liczbie ludności.
Uwaga: konurbacja śląsko-dąbrowska podzielona wg podregionów statystycznych (powyżej jako jeden ośrodek)
W roku 2011 w Niemczech miastem 14. co do wielkości było Drezno. Pod względem liczby mieszkańców – 7 razy mniejsze od Berlina, ale według liczby studentów – tylko 3 razy. A zatem iloraz liczby studentów był dwukrotnie mniejszy niż liczby ludności – odwrotnie niż w przypadku Radomia i Warszawy. Z kolei Magdeburg jest miastem, które odpowiada Radomiowi liczbą mieszkańców. Magdeburg miał 15 razy mniej ludności niż Berlin, a studentów – 6,5 razy mniej. Ponownie proporcja w liczbie studentów jest dwukrotnie mniejsza niż w liczbie ludności – odwrotnie niż w Polsce.
Ta różnica między Niemcami a Polską sprawdza się przy porównaniu całej stawki ośrodków akademickich. Na wykresach pokazano liczbę studentów w uczelniach publicznych w przeliczeniu na 1000 mieszkańców. Miasta są uporządkowane według liczby mieszkańców – od największego. Zaznaczono linie trendu: w Polsce im mniejsze miasto, tym mniej studentów w odniesieniu do liczby ludności; a w Niemczech – tym więcej. I właśnie na tym polega polityka równoważenia rozwoju. W Polsce to się deklaruje, a Niemcy rzeczywiście to robią.
Ilość czy jakość?
Powyższe badanie przeprowadzone jest na danych z roku 2011. Dziś w Polsce sytuacja jest jeszcze mniej „zrównoważona”. Mówi się często o „hipertrofii Warszawy.” Dotyczy to nie tylko szkolnictwa wyższego, ale także wszelkiego rodzaju kapitału i instytucji. Na przykład w roku 2015 na 190 instytutów naukowych w Polsce – prowadzonych przez ministrów bądź Polską Akademię Nauk – 105 mieściło się w Warszawie[note]Ibidem[/note]. Ale w skali kraju hipertrofię przejawia jeszcze parę ośrodków metropolitalnych. Do „wielkiej piątki” należą też Kraków, Poznań, Wrocław oraz Trójmiasto. Między nimi a „drugorzędnymi” dużymi miastami – jeśli chodzi o zakres pełnionych funkcji wyższego rzędu – jest przepaść.
A może dzięki tej nadkoncentracji kapitału ludzkiego polskie ośrodki metropolitalne są wysoko konkurencyjne na światowym rynku akademickim? Otóż nie. Najlepsze na świecie ośrodki nie współzawodniczą wielkością. Uniwersytety Cambridge i Oxford, amerykański Harvard, politechnika w Zurychu mają po około 20 tysięcy studentów. Uniwersytety Jagielloński i Warszawski są dwukrotnie większe. Za to udział doktorantów w ogólnej liczbie studentów mają daleko niższy. W światowym rankingu uczelni publikowanym przez „The Times” w pierwszej setce tylko trzy uczelnie przekraczają wielkość 50 tysięcy studentów. Ilość rzadko przeradza się w jakość.
Czy ta sytuacja nie jest alarmująca? Jeśli od co najmniej dwu dekad prowadzimy „politykę spójności”, a dysproporcje wciąż tak szybko narastają? Czy rzeczywiście chcemy zmienić ten stan rzeczy, czy też – po cichu – odpowiada on metropolitalnym elitom, które mają znaczący wpływ na to, co dzieje się w państwie?
Co na to Ustawa 2.0?
Czy sytuację zmieni nowa Ustawa 2.0 – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce? To wątpliwe. Wygląda na to, że raczej wzmocni obecne tendencje. Nieukrywanym celem twórców projektu jest wzmocnienie „uczelni flagowych” kosztem drugorzędnych, w tym regionalnych ośrodków akademickich. Zasadniczych założeń nie zmieniają wprowadzone w projekcie „regionalne” uzupełnienia, a tym mniej jednorazowe medialne gesty na rzecz wybranych uczelni z mniejszych ośrodków.
Owszem, słuszny jest plan podniesienia potencjału badawczego przez wzmocnienie najlepiej rokujących jednostek. Zasada równego rozdawania środków na naukę w imię „równoważenia rozwoju” byłaby niedorzeczna. Należy jednak odróżnić rozwój ilościowy od jakościowego. Czy „uczelnie flagowe” muszą być jednocześnie największymi? Tak samo trudno zaprzeczyć potrzebie kategoryzacji uczelni wraz z idącym za nią zróżnicowaniem uprawnień. Brakuje jednak wskazania prostej ścieżki rozwoju – i narzędzi wsparcia – dla uczelni chcących podwyższyć swoją rangę. Tak jakby przewidywano jedynie ruchy w kierunku przeciwnym: dość szczegółowo bowiem określono ograniczenia dla uczelni zmieniającej status z akademickiej na zawodową (art. 15).
Szczegóły finansowania uczelni nie są w ustawie przesądzone. Stosowne algorytmy ma ustalać minister, uzależniając je od rozmiaru działalności dydaktycznej, potencjału badawczego i kosztochłonności dyscyplin. Ponadto dopuszcza się możliwość rozdzielania pewnej puli środków z urzędu, co w praktyce oznacza tryb quasi-konkursowy – grę nieformalnych wpływów. Nie przewidziano żadnych mechanizmów ograniczających wzrost ilościowy największych ośrodków. Wszystko wskazuje na to, że „uczelnie flagowe” będą nadal przejmować ministerialne środki oraz studentów z całego kraju. Jak mawiali Wenecjanie: wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu.
Polityka równoważenia rozwoju nie zrealizuje się „przy okazji.” W tej dziedzinie obowiązuje zasada okrężnej narastającej przyczynowości G. Myrdala. Pozostawienie zjawisk ich własnemu biegowi prowadzi do szybszego wzrostu silniejszych i postępującej degradacji słabszych. Bez czynnej polityki przerywającej ten zaklęty krąg obecne tendencje będą się wzmacniać. Dyskutując nad Ustawą 2.0. po raz kolejny popadamy w przekleństwo polityki rozwoju w Polsce, jaką jest „branżowość.” Oto sprawę rozmieszczenia zasobów ludzkich, która ma największe znaczenie dla rozwoju regionalnego, zamykamy w obrębie jednego resortu nauki i szkolnictwa wyższego. Tymczasem nauka i szkolnictwo nie są celami samymi w sobie, lecz służą – a przynajmniej powinny służyć – rozwojowi kraju. W miarę możliwości – całego kraju.
Autor
dr Łukasz Zaborowski
Prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego. Były pracownik biura planistycznego w Radomiu i wykładowca akademicki w Krakowie. Naukowo zajmuje się strukturą terytorialno-administracyjną kraju, zawodowo - wsparciem regionów kryzysowych i planowaniem transportu publicznego. Zwolennik równowagi - w rozwoju, w przestrzeni, w transporcie; także w życiu. Ubolewa nad zniszczeniem polskiego krajobrazu i architektonicznym kiczem. Miłośnik cywilizacji europejskiej i wartości republikańskich. W wolnym czasie zgłębia dziedzictwo kulturowe Ziemi Radomskiej, działa w Szkole Nowej Ewangelizacji i śpiewa w kwartecie wokalnym; czasem jeździ rowerem po Alpach